poniedziałek, 23 września 2013

To nie mogła być strzyga

O, droga na Ostrołękę, kaczki, kury...
A później Brodnica i Nowe Miasto Lubawskie.

I domek nad jeziorem, na pożegnanie lata. Jezioro Wielkie Partęczyny.

Ludzie w miejscowości jacyś inni, to nie ten kraj chyba...

Wśród lasów sosnowych, zajączków i maślaków nie było. Tylko muchomor cytrynowy ciągle się kłaniał.
Łódka na tafli jeziora pozostawiała smugę przy tataraku.
Poranne płaty karpia smakowały jak nigdy.
Ciasteczka z rynku tańcowały w rytmie owsianym i rabarbarowym.
Jeden kolorowy wskoczył i rozsiadł się na ganku, i dzięcioł na gałęzi, na wyciągniecie dłoni. Orzeł bielik niewidoczny...
Stare budynki w okolicy, piękne zagrody z czerwonej cegły.
Przedwojenna mała kuźnia.
Nocny księżyc o blasku oślepiającym.

I ta cisza. Nie było jej nigdy dotąd.
Najbliższa wieś o prawie 4 km dalej, psów nie słychać.
Wieczorem i w nocy to inny świat.
Żadnego odgłosu, nic. Księżyc przebija się mocno przez sosny, w środku lasu daje obraz żywcem wyjęty z jakiejś bajki. I jakby coś miało się wydarzyć. Jakiś cień zbliżył się do mnie i nagle skręcił. Serce przyspieszyło.
I cisza, chwiejna, bo piękna i bojaźliwa. To najsilniejsze wrażenie, to coś nieopisywalnego.


Po kilkunastu minutach słychać tylko bicie serce i pracę płuc.
Nienaturalna cisza. Aż strach.
Czas wracać do domku...