O,
droga na Ostrołękę, kaczki, kury...
A
później Brodnica i Nowe Miasto Lubawskie.
I
domek nad jeziorem, na pożegnanie lata. Jezioro Wielkie Partęczyny.
Ludzie
w miejscowości jacyś inni, to nie ten kraj chyba...
Wśród
lasów sosnowych, zajączków i maślaków nie było. Tylko muchomor
cytrynowy ciągle się kłaniał.
Łódka
na tafli jeziora pozostawiała smugę przy tataraku.
Poranne
płaty karpia smakowały jak nigdy.
Ciasteczka
z rynku tańcowały w rytmie owsianym i rabarbarowym.
Jeden
kolorowy wskoczył i rozsiadł się na ganku, i dzięcioł na gałęzi,
na wyciągniecie dłoni. Orzeł bielik niewidoczny...
Stare
budynki w okolicy, piękne zagrody z czerwonej cegły.
Przedwojenna
mała kuźnia.
Nocny
księżyc o blasku oślepiającym.
I
ta cisza. Nie było jej nigdy dotąd.
Najbliższa
wieś o prawie 4 km dalej, psów nie słychać.
Wieczorem
i w nocy to inny świat.
Żadnego
odgłosu, nic. Księżyc przebija się mocno przez sosny, w środku
lasu daje obraz żywcem wyjęty z jakiejś bajki. I jakby coś miało
się wydarzyć. Jakiś cień zbliżył się do mnie i nagle skręcił.
Serce przyspieszyło.
I
cisza, chwiejna, bo piękna i bojaźliwa. To najsilniejsze wrażenie,
to coś nieopisywalnego.
Po
kilkunastu minutach słychać tylko bicie serce i pracę płuc.
Nienaturalna
cisza. Aż strach.
Czas
wracać do domku...