czwartek, 30 maja 2013

Italiani? Si, prego.

Uccellacci e uccellini, direzione Pier Paolo Pasolini.

Takie powitanie często padało z ust mojego przyjaciela, o którym wspominałem kilka razy jako o znawcy kina francuskiego i znajomym Romana Gutka, twórcy Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Michael często prezentował mi filmy francuskie i włoskie, a to powiedzenie, które i ja przyjąłem jako formułę do powitań, ma swoje korzenie w czołówce filmowej.

Chodzi bowiem o znakomity film Pier Paolo Pasoliniego - „Ptaki i ptaszyska” (Uccellacci e uccellini) z roku 1966.
Dzisiaj wyśmienita okazja by ten film obejrzeć. Od kilku dni TVP Kultura, wieczorem, nadaje filmy z twórczości Pasoliniego.
O tym filmie, Filmweb pisze tak:
Ptaki i ptaszyska to film niezwykły, będący metaforycznie ujętą powiastką filozoficzną o współczesnym świecie, wypełnionym alegorycznymi postaciami, których źródeł należy szukać w bajkach Lafontenowskich. To swego rodzaju traktat filozoficzny, w którym Pasolini próbuje szukać puntów stycznych między chrześcijaństwem a marksizmem i próbuje zobrazować współistnienie obu ideologii, jednej ucieleśnionej przez św. Franciszka z Asyżu, drugiej reprezentowanej przez Kruka”.

Kto chciałby zapoznać się z kinem z wyższej półki, seans dzisiaj o 22:15.
W ogóle warto zaglądać do TVP Kultura wieczorem, gdzie codziennie prezentowany jest film z cyklu Panorama kina polskiego albo światowego.



sobota, 25 maja 2013

Całuj mnie mocno


Gdybym był zakochany po uszy, zapewne to nagranie by brzmiało wokoło.
I byłoby tak cudnie... jak u Jane Monheit. Bo myślałem, że w jej wykonaniu „Besame mucho” wibruje najładniej.
I po kilku minutach szukania nieznanego, pojawił się prawdziwy rodzynek kompozycji Meksykanina Consuelo Velazqueza.
To nasz Chór Kameralny Uniwersytetu im. Adam Mickiewicza w Poznaniu.
I jak oni to zaśpiewali, jakież wspaniałe dźwięki!
Ha! No i nie wiem...
Tak pięknie po chwili się rozkręcili, że...oj tak:)


wtorek, 21 maja 2013

Tak się kaszle!


Tak mniej więcej to wygląda.
Mapy są najprzeróżniejsze. Może to być Miasto, Zatoka Rybacka, Fiordy, Step, Pustynia, Stacja Kolejowa, Rzeka Perłowa, Góry El Halluf w Tunezji, Kopalnie, Okolice Jeziora, Port, Linia Zygfryda, Południowe Wybrzeże, Koło Podbiegunowe.
Bitwa, to po 15 graczy każdej drużyny.
Nad każdym graczem można ustawić widok – jaki ma poziom czołgu ( w rozgrywce dobierane w miarę normalnie, bez dużych różnic), jaką siłą dysponuje czołg i ile mu pozostało z opancerzenia ( w % albo liczbowo).
I oczywiście modyfikacje czyli mody. Ja mam zainstalowane: zniszczone czołgi na biało, wtedy np. łatwiej wykryć przeciwnika chowającego się za takim pancerzem, specjalny tryb podgladu snajperskiego, oznaczenia czołgów gdzie mają słabe pkt na pancerzu.
Obraz może być oddalany i przybliżany do punktu trybu snajperskiego.
Rozgrywka posiada kilka trybów – bitwa spotkaniowa, szturm i kampania, walka w plutonie czy też bitwy w klanach o prowincje w Europie.
Istnieje możliwość grania 1 na 1 w trybie treningowym – to się przydaje gry gracz jest początkujący, ale i dla bardziej obeznanego jest dobrym rozwiązaniem – można w takim trybie poznać dokładnie każdą mapę – a w czasie bitwy 15 na 15 nie jest to możliwe, zbyt szybko wszystko się rozgrywa.
Jeśli zostaniemy pokonani, a sojusznicy z drużyny walczą dalej, możemy przełączyć się na widok jakiegokolwiek gracza i podglądać jego poczynania w czasie bitwy.
I to by było chyba na tyle, żeby tym czołgom zamkąć lufy.
Makartina chciała pograć, pisała, ale moja cierpliwość, no wiadomo...

Dwa fragmenty, pierwszy film to moja ulubiona mapa obok Fiordów. Gdzieś w Afryce, wśród palm, na piasku i w oazie...
Pełny ekran i ustawienie HD dopiero daje efekt:)



sobota, 18 maja 2013

Zima, wiosna, zima, lato


Chyba zimy już nie będzie, nie?
Wiosna przyszła na dobre, oczekiwana, ale żeby jakieś mrozy teraz?
No nie wiem, chyba raczej nie.
Śnieg? Biało?
A tymczasem, za górami ( Alpami, Apeninami), za lasami..., w pięknym, ciepłym kraju...
Więc kto wie...

czwartek, 16 maja 2013

Prezydent nie zrobił laski


Za dużo filmów. Z racji zainteresowania kinem, wszystkimi gatunkami.
Przeglądając dziś wydarzenia ze świata, angielkojęzyczne stacje - BBC, Euronews, CNN, RT News, Al Jazeera, France24 English, przełączyłem na France 24 po francusku. A ciekaw byłem czy nadają coś z Afryki, z byłych kolonii.
I jakież zaskoczenie i od razu jedno skojarzenie.
Napis na dole ekranu, na czerwono, po francusku był nastepujący:

Le grand oral de François Hollande

Więc przez kilka sekund patrzyłem co ten prezydent Francji będzie robił. Jeszcze niżej na pasku pojawiło się 'face' znaczące po francusku to samo co po angielsku.
Ale kurde nie było żadnej akcji!
Z dużej burzy mały deszcz, czy jakoś tak.
Nadzieje były, prysły... e tam...

Za dużo filmów przyrodniczych, chyba warto powrócić do klasyki kina noir...


Dla ciekawych wzmianka po angielsku, po francusku zagadnienia jakie poruszał (wiele, podobno ważnych), po polsku nie robił, po filmowemu też nie :(




wtorek, 14 maja 2013

Nie lubię swojego miasta


Nie lubię swojego miasta.
Jest inne aniżeli kiedyś. Pewnie, ci którzy je znają powiedzą, że wypiękniało, kolorowe, ludzi więcej, więcej nowoczesności. Powstają nowe budynki, kompleksy biurowe, osiedla, kawiarnie, knajpy.
Pominę miejsca które lubię, może je opiszę innym razem. Są takie, całe mrowie – można się tak fajnie ukryć nagle, w takiej ciszy, głuszy...
Ja wolę jednak Warszawę z duszą, taką jaką miała jeszcze 30 lat temu. Pamiętam to dokładnie, zaobserwowane wszystko oczami młodego chłopaka, widoki i miejsca. Te które przetrwały i większość już nieistniejących.
Uwielbiam noc. Bardziej niż dzień. Jest wtedy dla mnie o wiele przyjemniej. Jeśli już miałbym oglądać to tylko w nocy. Jednak coraz bardziej to moje miasto mnie drażni.
Ludzie inni, miejsca zagubione. Nie czuję się tak dobrze jak kiedyś. Po prostu nie łapię tego wszystkiego. Możliwe, że to odzywa się sentyment – tu kiedyś było to, tam stało co innego...
Fakt, jest inaczej, neonów więcej, dla kogoś piękniej z pewnością w całej tej barwie ulicy, sklepów.
Ale powtórzę jeszcze raz. Nie czuję uroku tego miasta, jaki był dla mnie wyczuwalny dawniej. To miasto traci duszę.

Jest jednak coś, co mnie urzeka. I nigdy się nie zmieniło, jest niezmiennie cudowne, odkąd po raz pierwszy to dojrzałem i zrozumiałem, te lata temu.
To jedyna rzecz którą lubię w mieście jako całości.
Tylko wtedy moje miasto jest urocze, tylko wtedy zatrzymuję się, wciągam powietrze głębiej, lub też przyspieszam kroku by jak najwięcej dostrzec wokoło, by szybko wpaść w uliczki, w cienie kamienic pięknie odrestaurowanych.
Tylko wtedy lubię swoje miasto.
I tylko przez te 20-30 minut każdego wieczoru – wiosennego, mniej letniego, jesiennego. Ciepłego.
Wczoraj tego doświadczyłem. Najpierw ujrzałem piękne alejki w Ogrodzie Saskim z widokiem na Grób Nieznanego Żołnierza. A później samo Centrum i te minuty.
Te podświetlone kamienice, ludzie spacerujący, kupujący. Cała magia w czasie zapadającego zmroku.
To jest właśnie ta chwila. Teraz pojawia się tuż przed 21.
Zapadający zmrok. Już oświetlone wokoło, jeszcze nie jest ciemno na niebie. Każda chwila jest jakaś magiczna. Zawsze mi się podobał ten moment, odkąd sobie przypominam. Zawsze. Czuję się wtedy zupełnie inaczej. Lepiej. Bajkowo :)

Proszę nie zrażać się sekundami rozmowy. Dalej jest niezwykle sympatycznie i świetnie nakręcone. Brak porządnego filmu o zmroku, więc przejażdżka już wtedy, gdy zrobiło się ciemno.



niedziela, 12 maja 2013

Biznes i nasza cywilizacja


Mam pomysł na biznes.
Pierwszy problem. Technologia jeszcze nie istnieje. Ale moje przekonanie graniczy z pewnością, że najpóźniej za 30-40 lat powstanie. A możliwe, że wcześniej. Ale niewiele. Może więc warto pomyśleć o sprzedaży lub przekazaniu komuś koncepcji?
Po szybkich obliczeniach wychodzi na to, że zysk byłby olbrzymi. Z obecnych 7 miliardów osobników naszej rasy, po odrzuceniu dzieci i starszych, licząc dorosłych w sile wieku – liczba zainteresowanych z pewnością byłaby w setkach milionów.
Skromnie policzyłem zainteresowanie na poziomie 65 mln ludzi tygodniowo, co jest raczej zaniżeniem, ale pomysł właśnie polega na tym. I koszt tygodniowego skorzystania na 10 euro. Czyli też za grosze – i też szacowanie poniżej poziomu.
Dochód roczny wychodzi na 135 mld euro.
Oczywiście trzeba odliczyć koszta wszelakie, ale to dalej daje astronomiczne pieniądze. Jednak myślę, że biznes by się rozkręcił, i przekroczyłby zainteresowanie na poziomie ponad 150 mln ludzi tygodniowo.
Czyli w polu zostają dzisiejsze potęgi jak: Exxon Mobil, Apple, General Electric, Royal Dutch Shell, JPMorgan Chase, AT&T, Google, Microsoft, ICBC, HSBC, Berkshire Hathaway, Wells Fargo, Petro China, BP, Chevron, Gazprom, Citigroup czy Wal-Mart.
A na pewno kilka z nich razem połączonych też.
Firma byłaby nie do zatrzymania a wartość po 2-3 latach z pewnością by przekroczyła 407 mld czyli wartość Exxon, a nawet największej do niedawna mojej byłej firmy Apple – ponad 630 mld USD.
Drugi problem polega na tym, że istnieje ryzyko iż nasza cywilizacja mogłaby nie przetrwać, gdyby ta technologia została odkryta i wprowadzona w życie.
Patrząc na historię, na opracowania, nie ma co ukrywać, że my, nasza rasa jest okrutna, barbarzyńska, chciwa, żądna zniszczenia. I też uważam za Hawkingiem, że nie przetrwamy kolejnego tysiąca lat. Nawet jak będą pszczoły. Sami się wyniszczymy.
Gdybyśmy mieli dążyć do czegoś większego, opanowania nowych technologii, umiejętnego ich wykorzystania dla dobra ogółu ludzkości – to tak, w tym bym widział jakąś nadzieję, szansę na wspólne przetrwanie. Ale najnormalniej mówiąc, my się po prostu kiedyś pozabijamy, ograbimy innych, zwycięży ten kto silniejszy, albo tak naprawdę nie będzie zwycięzcy, tylko garstka przegranych.
Może trzeba mieć nadzieję, że odkrycie o jakim wspominam, ale nie zdradzam, da nam również i inne argumenty czy też narzędzia do wysiłku na rzecz całej ludzkości. To z pewnością byłby przełom.
Historia jednak mnie uczy, że wszelkie pomysły i odkrycia, które mają jakąkolwiek siłę sprawczą w postaci 'straszaka siły' – zawsze były wykorzystane przeciw nam, ludziom.
Więc może nie warto odkrywać tej technologii, by pewnikiem nie dotrzeć do źródeł olbrzymiej siły, przy okazji innych odkryć. Jak już nie będzie przeciwników z zewnątrz, wtedy należy wykończyć swoich. Zawsze znajdzie się ktoś, garstka chcąca wszystkich i wszystko podporządkować tylko sobie.
I świat się kończy. Nie potrzeba meteorytu, nowego wirusa, żadnych talerzy latających, baz niemieckich na Antarktydzie, Roswell, energii piramid. Już nie musimy odkrywać manuskryptu Voynicha, szukać Yeti w górach, mierzyć energii i promieniowania w Trójkącie Bermudzkim, oglądać z lotu ptaka malowideł z Nazca, dociekać jak powstała mapa Piri Reisa, czy też szukać śladów i rzeczywistych faktów, nagrań, świadków i pism o wydarzeniach z jeziora w Kanadzie – przy którym Roswell to małe miki. I sygnał WOW będzie nieważny.
Kurtyna. Przedstawienie było tylko jedno. Ktoś był na widowni?

środa, 8 maja 2013

Jazzin' w latach 60-tych - oh yeah!


Przyznam się, że to jedna z najmilszych rzeczy jakie usłyszałem w muzyce. Za sprawą utworu, rytmu, jazzu samego no i oczywiście muzyków.
Jak dla mnie – kawałek, który na pewno jest wśród tych najlepszych, największych. Prostota nagrania, moment powstania, napisania nut, wykonanie. No i ten rytm, to 'wejście' w utwór od uderzenia klawiszy fortepianu na początku.
Dzisiejsza strona google przypomina o znanym grafiku amerykańskim, projektancie czołówek filmowych oraz plakatów. To Saul Bass, genialny twórca, projektant.
Jego prace na stronie google, projekty, komponują się z utworem Brubecka „Unsquare Dance”.
O jazzowym zespole Dave Brubeck Quartet pisałem wielokrotnie i równie wiele razy przedstawiałem ich muzykę, z nieśmiertelnym „Take Five”.

Za sprawą 'powitania' w wyszukiwarce google i uhonorowaniem Saula Bassa, mamy możliwość posłuchać jednego z najwspanialszych utworów jazzowych. Jak mówił sam Dave, utwór powstał w czasie jazdy do studia nagraniowego. I tego samego dnia z kolegami z zespołu nagrany.

Największym rarytasem tego utworu, przy wspaniałym akompaniamencie całej orkiestry ( w rytmie i dodawaniu kolejnych akordów – saksu, skrzypiec, kontrabasów etc.) są uczestnicy tego niedokończonego, niepełnego i niebędącego w sumie żadnym jam session nagrania.
Na perkusji gra syn Dave'a – Dan Brubeck
Naprzeciw, na fortepianie ( podobny bardzo do niego) – kolejny syn Darius
Obydwu widać znakomicie od momentu 1:37 nagrania

Na wiolonczeli, kolejna pociecha genialnego kompozytora, syn Matthew.
Puzonem z kolei atakuje czwarty syn – Chris, multiinstrumentalista.
Całość okraszona stałą częścią zespołu.
Oraz wspaniała Londyńska Orkiestra Symfoniczna.

Dla przypomnienia nagranie z roku 1961. I klawisze od 11 sekundy.
Drugie nagranie z orkiestrą. Po 40 latach od wykonania po raz pierwszy w studio nagraniowym.
A publiczność cały czas wspiera klaskaniem na początku. Tak było w oryginale.
Posłuchajcie. W każdej muzyce można znaleźć rarytasy. A dzisiejszy takim jest.

Delektować się jazzem!!! Tym co w nim najładniejsze:)



wtorek, 7 maja 2013

Ręce do góry! Kanapki albo noga:)


W przerwie między lekcjami wrzuciłem kanał filmowy w tv.
A tam odcinek „Daleko od szosy”. Akurat scena zbierania czereśni, gdzie Leszek pracuje u plantatora tychże. Gra go Gustaw Lutkiewicz.
No i niestety/stety podśpiewuje sobie 'daj mi nogę”.
I tak od popołudnia w głowie mi leci i ciągle nucę „daj mi nogę, daj mi nogę, ja ci nogi, ja ci nogi dać nie mogę, bo bez nogi żyć nie mogę...'
Od razu przypomniała mi się inna melodia, która śpiewali znajomi w dawnej pracy. Ta też teraz lata po ustach. Do muzyki „Tupot białych mew”

'żaba dupy da
będą kijanki
w środowisku żab
nie ma skrobanki'

A to mi z kolei przypomniało kolegę z podstawówki, a własciwie nas wszystkich. Szkoła podstawowa została wybudowana razem z przedszkolem, co było za Gierka dosyć częstym zjawiskiem. I kiedy się to zaludniało wszystko, kilka lat minęło jak ruszyły pierwsze klasy – my z pierwszej podstawowej, odkryliśmy dziurę w ogrodzeniu oddzielającym ogródek przedszkola od boiska szkoły ( całość była ogrodzona, ale te dwie placówki 'lekko' od siebie odgrodzono również).
I właśnie nasz kolega, który przez pierwszą, drugą i trzecią klasę wyglądem a zwłaszcza wzrostem się nie zmieniał – był przez nas ( 7-8 osób) wysyłany najpierw na szpiegowanie a później na podkradanie jedzenia i owoców. Brzmi to dziwnie może, ale dzieci z przedszkola też miały kanapki, jabłka, gruszki, pomidory, ogórki – i my robiliśmy po prostu proste 'przechwyty'.
Przemycaliśmy kumpla ( 7, 8, 9-letniego) przez ogrodzenie i on tam na terenie przedszkola wyłudzał od dzieci kanapki pozawijane w papier śniadaniowy, mówiąc że jest głodny a one dadzą sobie jakoś radę. Bo my byliśmy ciągle głodni. Udawało mu się to dlatego, że ściągaliśmy mu mundurek z tarczą szkoły, oraz to, że właśnie wyglądem i wzrostem wyglądał jak przedszkolak. Do 9 roku życia.
Panie przedszkolanki nigdy nie zorientowały się, że coś jest nie tak, że ktoś inny lata. A przez ten okres, kumpel poznał dzieci i one w sumie myślały, że jest jednym z nich.

Jak sobie pomyślę teraz o niektórych naszych pomysłach ze szkoły podstawowej, to normalnie pachnie absurdem na odległość. A nawet więcej. To jak typowa opowieść o tych krowach i mleku co dają i co się dzieje z tobą w różnych ustrojach –


To my z tego okresu, to jak kurde te dwie żyrafy:))

Wpadliśmy na pomysł jedzenia kurczaków na lekcjach polskiego. Zabieraliśmy na lekcje ze stołówki i w ukryciu się zajadaliśmy.
Rozpoczęlismy na wielką skalę modę na zajadanie się oranżadą w proszku. Po kilku dniach cała szkoła chodziła z torebkami w ręku.
W czasach serialu 'Kosmos 1999” nosiliśmy ( kilku z nas tylko to miało na całą szkołę) za paskiem spodni nowsze kalkulatory, które udawały pistolety laserowe i strzelaliśmy na niby do wszystkich z ukrycia.
Opracowaliśmy wielki plan napadu na skład/drukarnię/sklep na największej ulicy w dzielnicy i jako 11-latkowie przeprowadzilismy zuchwałą kradzież termitarzyków. Dwóch z nas weszło, reszta obstawiała. A to się walało po terenie. Termitarzyki były z poprzedniego roku, ale i tak wyciagnęli zdaje się 3 paczki. Później po dobrej cenie opchnęliśmy wszystko w szkole.
Robiliśmy akcje ucieczki przez dach z klasy; wejścia od tyłu do stołówki; zamienialiśmy kupony obiadowe innym.
Kupowaliśmy w pobliskim samie cały zapas pieczywa. A że wtedy było dobre, pachnące, rumieniące się, obiadaliśmy się szybko a skórki pozostałe kończylismy już na lekcjach. Znienawidzili nas za to w sklepie, bo brakowało dla klientów.
Jeden z nas nasrał kiedyś 'niedobremu sąsiadowi' pod wycieraczkę.
Wjeżdżaliśmy do bloków na 10 piętro i zbiegając na parter ( a wszystko w trakcie dłuższej, 15 minutowej przerwy w lekcjach o 13) dzwoniliśmy do drzwi i chodu piętro niżej. Kiedyś jakaś pani złapała jednego, bo za słabo biegał.
Jak zaczęliśmy trenować piłkę nożną w klubie, to mogliśmy spotkać motorowodniaka Marszałka i kolarza Szurkowskiego. To był nasz klub! 
Pierwszy trening mieliśmy nietypowo. Jakie to było przeżycie. Dostaliśmy pozwolenie i wkroczyliśmy na... stadion 10-lecia !!! Jakie widoki, co za urok, co za chwila.
Po treningu często wracaliśmy koleją na Dworzec Wschodni. Bez biletów, uciekaliśmy z tyłu składu na początek, przed konduktorami. Jak sobie teraz o tym pomyślę – żeby nas nie złapali na dworcu, wyskakiwaliśmy na tych słynnych nasypach na Wschodnim, tuż przed peronami. Boże! Ja miałem wtedy 14 lat...

Powiem tak. Nikt z nas nie wyszedł na jakiegoś kryminalistę, bandytę. Wszyscy mają się dobrze. Spotykamy się przelotnie, czasami dłużej pogadamy.
Ale ciagle jest w nas to coś. To coś ze wspomnień, ten śmiech olbrzymi, te wygłupy.
Wiem, widzę, dostrzegam. Cięgle jest w nas pokusa by komuś zrobić jakiś kawał, jakiegoś psikusa, z przekorą olbrzymią, na granicy smaku.
Coś surrealistycznego – właśnie nauczyć żyrafy gry na harmonijce.
I to jajcarstwo chyba pozostanie na zawsze :)

Przypomniała mi się śpiewka jaką ułożyliśmy o koledze naszym, bo nas czymś wkurzył. Chodziliśmy i śpiewaliśmy długo ( nazwisko zmienione, imię nie - Wojciech Minolowicz):

Minolowiczowi zajeżdża spod jajek
A Wojtusia mama robi z tego weki.



P.S. Kminku, no piszę. Mówisz i masz:) Ale wiesz... walka na czołgi idzie ostro:)