wtorek, 7 maja 2013

Ręce do góry! Kanapki albo noga:)


W przerwie między lekcjami wrzuciłem kanał filmowy w tv.
A tam odcinek „Daleko od szosy”. Akurat scena zbierania czereśni, gdzie Leszek pracuje u plantatora tychże. Gra go Gustaw Lutkiewicz.
No i niestety/stety podśpiewuje sobie 'daj mi nogę”.
I tak od popołudnia w głowie mi leci i ciągle nucę „daj mi nogę, daj mi nogę, ja ci nogi, ja ci nogi dać nie mogę, bo bez nogi żyć nie mogę...'
Od razu przypomniała mi się inna melodia, która śpiewali znajomi w dawnej pracy. Ta też teraz lata po ustach. Do muzyki „Tupot białych mew”

'żaba dupy da
będą kijanki
w środowisku żab
nie ma skrobanki'

A to mi z kolei przypomniało kolegę z podstawówki, a własciwie nas wszystkich. Szkoła podstawowa została wybudowana razem z przedszkolem, co było za Gierka dosyć częstym zjawiskiem. I kiedy się to zaludniało wszystko, kilka lat minęło jak ruszyły pierwsze klasy – my z pierwszej podstawowej, odkryliśmy dziurę w ogrodzeniu oddzielającym ogródek przedszkola od boiska szkoły ( całość była ogrodzona, ale te dwie placówki 'lekko' od siebie odgrodzono również).
I właśnie nasz kolega, który przez pierwszą, drugą i trzecią klasę wyglądem a zwłaszcza wzrostem się nie zmieniał – był przez nas ( 7-8 osób) wysyłany najpierw na szpiegowanie a później na podkradanie jedzenia i owoców. Brzmi to dziwnie może, ale dzieci z przedszkola też miały kanapki, jabłka, gruszki, pomidory, ogórki – i my robiliśmy po prostu proste 'przechwyty'.
Przemycaliśmy kumpla ( 7, 8, 9-letniego) przez ogrodzenie i on tam na terenie przedszkola wyłudzał od dzieci kanapki pozawijane w papier śniadaniowy, mówiąc że jest głodny a one dadzą sobie jakoś radę. Bo my byliśmy ciągle głodni. Udawało mu się to dlatego, że ściągaliśmy mu mundurek z tarczą szkoły, oraz to, że właśnie wyglądem i wzrostem wyglądał jak przedszkolak. Do 9 roku życia.
Panie przedszkolanki nigdy nie zorientowały się, że coś jest nie tak, że ktoś inny lata. A przez ten okres, kumpel poznał dzieci i one w sumie myślały, że jest jednym z nich.

Jak sobie pomyślę teraz o niektórych naszych pomysłach ze szkoły podstawowej, to normalnie pachnie absurdem na odległość. A nawet więcej. To jak typowa opowieść o tych krowach i mleku co dają i co się dzieje z tobą w różnych ustrojach –


To my z tego okresu, to jak kurde te dwie żyrafy:))

Wpadliśmy na pomysł jedzenia kurczaków na lekcjach polskiego. Zabieraliśmy na lekcje ze stołówki i w ukryciu się zajadaliśmy.
Rozpoczęlismy na wielką skalę modę na zajadanie się oranżadą w proszku. Po kilku dniach cała szkoła chodziła z torebkami w ręku.
W czasach serialu 'Kosmos 1999” nosiliśmy ( kilku z nas tylko to miało na całą szkołę) za paskiem spodni nowsze kalkulatory, które udawały pistolety laserowe i strzelaliśmy na niby do wszystkich z ukrycia.
Opracowaliśmy wielki plan napadu na skład/drukarnię/sklep na największej ulicy w dzielnicy i jako 11-latkowie przeprowadzilismy zuchwałą kradzież termitarzyków. Dwóch z nas weszło, reszta obstawiała. A to się walało po terenie. Termitarzyki były z poprzedniego roku, ale i tak wyciagnęli zdaje się 3 paczki. Później po dobrej cenie opchnęliśmy wszystko w szkole.
Robiliśmy akcje ucieczki przez dach z klasy; wejścia od tyłu do stołówki; zamienialiśmy kupony obiadowe innym.
Kupowaliśmy w pobliskim samie cały zapas pieczywa. A że wtedy było dobre, pachnące, rumieniące się, obiadaliśmy się szybko a skórki pozostałe kończylismy już na lekcjach. Znienawidzili nas za to w sklepie, bo brakowało dla klientów.
Jeden z nas nasrał kiedyś 'niedobremu sąsiadowi' pod wycieraczkę.
Wjeżdżaliśmy do bloków na 10 piętro i zbiegając na parter ( a wszystko w trakcie dłuższej, 15 minutowej przerwy w lekcjach o 13) dzwoniliśmy do drzwi i chodu piętro niżej. Kiedyś jakaś pani złapała jednego, bo za słabo biegał.
Jak zaczęliśmy trenować piłkę nożną w klubie, to mogliśmy spotkać motorowodniaka Marszałka i kolarza Szurkowskiego. To był nasz klub! 
Pierwszy trening mieliśmy nietypowo. Jakie to było przeżycie. Dostaliśmy pozwolenie i wkroczyliśmy na... stadion 10-lecia !!! Jakie widoki, co za urok, co za chwila.
Po treningu często wracaliśmy koleją na Dworzec Wschodni. Bez biletów, uciekaliśmy z tyłu składu na początek, przed konduktorami. Jak sobie teraz o tym pomyślę – żeby nas nie złapali na dworcu, wyskakiwaliśmy na tych słynnych nasypach na Wschodnim, tuż przed peronami. Boże! Ja miałem wtedy 14 lat...

Powiem tak. Nikt z nas nie wyszedł na jakiegoś kryminalistę, bandytę. Wszyscy mają się dobrze. Spotykamy się przelotnie, czasami dłużej pogadamy.
Ale ciagle jest w nas to coś. To coś ze wspomnień, ten śmiech olbrzymi, te wygłupy.
Wiem, widzę, dostrzegam. Cięgle jest w nas pokusa by komuś zrobić jakiś kawał, jakiegoś psikusa, z przekorą olbrzymią, na granicy smaku.
Coś surrealistycznego – właśnie nauczyć żyrafy gry na harmonijce.
I to jajcarstwo chyba pozostanie na zawsze :)

Przypomniała mi się śpiewka jaką ułożyliśmy o koledze naszym, bo nas czymś wkurzył. Chodziliśmy i śpiewaliśmy długo ( nazwisko zmienione, imię nie - Wojciech Minolowicz):

Minolowiczowi zajeżdża spod jajek
A Wojtusia mama robi z tego weki.



P.S. Kminku, no piszę. Mówisz i masz:) Ale wiesz... walka na czołgi idzie ostro:)

4 komentarze:

  1. No tak bo Ty piąty pancerny jesteś :)
    Fajny wpis, aż mi się parę rzeczy przypomniało:) Oranżada w proszku ech:) I to dzwonienie do drzwi :) No cóż były wtedy inne atrakcje, a i radę też trzeba sobie było dawać, by nie zostać pośmiewiskiem w okolicy :D
    Na szczęście faceci nigdy nie dorośleją.:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale Cię wzięło na wspomnienia. Kiedyś było inne dzieciństwo niż teraz. Ja gotowałam namiętnie zupę z pokrzyw na deszczówce, pycha była :D A ze skrobaną cegłą wychodzila nawet pomidorówka :D

    Jak oglądam Daleko od szosy, też zzawsze leci ta scena, a jak oglądam Janosika, to zawsze go wieszają na haku ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Walczę, walczę. To świetna gra, genialna zabawa. Polecam. A co do opisywanych spraw, to ugryzłem się w język, bo bym za dużo pisał:) Chociaż przyznaję, że mogłem więcej - chociażby o ciągłym bieganiu po podwórku, gdzie wszystkich znaliśmy, bawiliśmy się, wygłupialiśmy a w domu przed komputerem nie siedzieliśmy.
    Ja zup nie gotowałem, tylko Babci ewentualnie pomagałem, na kuchni węglowej na Grochowie. A co do seriali, też tak mam. Zauważyłem zwłaszcza w "Stawce...". ale zamierzam to opisać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Straszne dzieciaki! Czuje natomiast wspólnotę z tą oranżadą w proszku jedzona własnie w proszku. Fajnie strzelała na języku!

    OdpowiedzUsuń